Kazik : Spalaj Się!

Rock / Pologne
(1993 - Eska Records)
En savoir plus

Les paroles


1. INTRO

(Instrumental)


2. JEDEN PRZYKŁAD FORTUNY Z RODZIMEGO KRAJU

Trzech ich było...
Najstarszy z nich, potężnie zbudowany
Ćwiczył swoje ciało pięć godzin nad ranem
Ciężary podnosił, sprężyny rozciągał
Przez to wszystko jednak swoją głowę zaniedbał
I odsiedział swój wyrok niemalże w połowie
Zwolniono go wcześniej za dobre sprawowanie
Ćwiczył dalej i już po paru miesiącach
Nie było w mieście nikogo, kto by mu sprostał
Zatrudnił się w ochronie miejscowego bogacza
Praca łatwa dla niego, lepiej żyło mu się teraz
Ale wszystko, co wygodne, swój koniec miewa
Złamał kark policjantowi, co coś chciał od milionera
Pracodawca jego wiele czasu utracił
I pieniędzy sporo, prokuratora spłacił
Ale nie chciał już widzieć swojego pracownika
Gdy sprawa ucichła, zwolnił go natychmiast
To pierwszy z nich - zaletą jego było
Że wszelkie długi szybko odzyskiwał

Drugi z nich jeszcze wyższy od tego pierwszego
Lecz nie ćwiczył tyle, słabszy był od niego
Za to w dłoniach swoich taki talent miał
Co zamknięte było, on od razu otwierał
Wszystkie domy znał, coś czasem doniósł policji
A ci w zamian za to oczy przymykali
Podobno kiedyś dostał od nich nawet pieniądze
Mówił, że dla zmylenia i że zwrócił je w końcu
Wyjechał do Niemiec, mieszkał tam cztery lata
Na czarno pracował gdzieś w rejonach Darmstadt
Kiedyś zdążyć nie zdołał
Zagapił się, bolec dwa palce mu urwał
A że na czarno pracował, nie był ubezpieczony
Wyrzucono go z pracy bez dania przyczyny
Ze wściekłości wtedy puściły mu nerwy
Złamał nos majstrowi, Ślązakowi spod Katowic

Trzeci z nich wyglądał najmniej zdrowo
Gdy był dzieckiem, przeszedł jakąś ciężką chorobę
Zostawiła ona ślady w sumie dosyć poważne
Kulał na jedną nogę, mówił niewyraźnie
Ale mózg miał bardzo sprawny i umiał dobrze liczyć
Miał to we krwi i dobrze wiedział jak zarobić
Kupił tanio, sprzedał drogo, odczuł poprawę
Papiery tak rozpisał, że to było legalne
Odwiedził też proboszcza ze swojej parafii
Kościół cła nie płaci, więc to wykorzystali
Sprowadzili i sprzedali wszystko z żadnym ryzykiem
Po udanej transakcji podzielili się zyskiem
Wtedy spotkał tamtych dwóch - byli bez pracy
Obaj w złej psychicznej kondycji
Wytłumaczył im szybko, że nastały nowe czasy
Jest okazja, aby zrobić razem wiele pieniędzy
A czas był taki...
Pieniądz tracił na wartości
Wyjechali do Azji po sprzęt elektroniczny
Gdy przywieźli go tutaj i sprzedali go taniej
To i tak zarobili na pędzącej inflacji
Powtórzyli to sześć razy, za każdym razem więcej
Pod koniec roku mieli masę pieniędzy
Przelewali je z konta na konto
System bankowy płacił im procenty
Zewsząd, skąd tylko możliwe
Bogacili się szybko, by uniknąć podatków
Kupili sześć padających fabryk
Lecz za dużo zysków było, siedli, pomyśleli
I sfinansowali wielki festiwal kościelny
Przypominasz sobie, jeśli wtedy byłeś w Częstochowie
To bawiłeś się właśnie wtedy za ich pieniądze
Dołożyli trochę grosza partiom różnorakim
Te stworzyły jakieś spółki, więcej bogatych
Ale w końcu podpadli komuś, wziął ich pod lupę
Prokurator generalny znalazł ich winę
Po kryjomu dochodzenie przeprowadzono
Zapadły decyzje, by zatrzymać ich nocą
Ale mieli swych dłużników, nikt o tym nie pamiętał
Ostrzegł ich w porę urzędnik prezydenta
Gdy przed nimi tego dnia zamknięto już granice
Oni pili Caypirynie w Porto Alegre
Więc nie byli tu obecni, całe to śledztwo
Prokurator przeprowadzał pod ich nieobecność
Zrobiono z nich złodziei, rozdmuchano w mass-mediach
Tłumaczyli się z daleka, lecz nie mieli szans wygrać
Tu na miejscu politycy niegdyś z nimi związani
Określali ich teraz bandytów mianem
Tak rodzą się fortuny i fortuny uciekają
Jeden przykład fortuny z rodzimego kraju


3. 100000000

Wstałem dziś, tak jak zwykle, o 5:30
Jeszcze szaro za oknami, dymy snują się po mieście
Zjadłem to co zwykle, jak zwykle się nie myłem
Wyszedłem z domu, na autobus zaczekałem
Gdy autobus przyjechał, ledwo wlazłem do środka
Tą linią cala huta jeździ, kogom ja nie spotkał
Nagle jeden krzyknął - spójrzcie w okna na wystawy cen
Patrzę, Jezu, w sklepach ceny obniżone o 100%

Wałęsa, dawaj moje sto milionów
Wałęsa, dawaj nasze sto milionów
Wałęsa, dawaj moje sto milionów
Wałęsa, dawaj nasze sto milionów

Krzyczy starszy człowiek z tyłu: - Ja mówiłem, że tak będzie
Toć on zwykły taki człowiek jak z nas każdy na zakładzie
Gdy pomogli mu rękami, pomogli mu zwyciężyć
Widziałeś ty? Ja mówiłem, że tak będzie
- Czekaj, czekaj, niech policzę, ile teraz mam pieniędzy
- Co ty, oszalałeś? Niepotrzebne ci są więcej
Lepiej dobrze się rozejrzyj, popatrz na wystawy cen
Patrzę, no tak, w sklepach ceny obniżone o 100%

Wałęsa, dawaj moje sto milionów
Wałęsa, dawaj nasze sto milionów
Wałęsa, dawaj moje sto milionów
Wałęsa, dawaj nasze sto milionów

Ty na wiecu w naszej hucie obiecałeś nam pieniądze
I pamiętam, co mówiłeś, mogłeś liczyć się ze słowem:
- Nie chcę jeść tego, co zwykle, chcę żyć tak, jak wy żyjecie
No i zobacz, stało się, jest sprawiedliwość na tym świecie
Krzyczę teraz już z innymi: - Mówiliśmy, że tak będzie
Pomogli mu rękami, pomogli mu zwyciężyć
Miej na wszystko baczenie, tu mnie proboszcz kontroluje
Nie myślę, nie czuję, wykonuję

Gdzie mieszkałem w tej ulicy, sto lat świetlnych do stolicy
Pokonałem je zawzięcie, znalazłem to zajęcie
Niech zatrwożą się niewierni, przyjaciele, na sztorc kosa
Niech zobaczą, jak się gniewa horda krwawego Pollusa
Obserwują nasze życie urzędnicy za biurkami
Zobacz, przyjrzyj się uważnie, urzędnicy tacy sami
Na folwarku jest tak często, że ktoś kogoś kontroluje
Ja to czuję!

Obiecałeś sto milionów, wyraźnie słyszałem
I minęło tyle czasu, ja nic nie dostałem
Czekam jeszcze trzy dni i ani chwili dłużej
Niecierpliwość moja wzrasta, gdy czekanie się wydłuża
Moi wszyscy koledzy, oni myślą tak samo
Gdy się kładą wieczorem i gdy wstają rano
Pamiętają twoje słowa, gdy słuchali cię na placu

Wałęsa, dawaj moje sto milionów
Wałęsa, dawaj nasze sto milionów


4. NA MOJEJ ULICY

Na mojej ulicy mieszkają niewolnicy
Uwiązani do niej niczym psy do smyczy
A wśród nich ja, niewolnik doskonały
Ale o tym jeszcze nie opowiadałem
Wczoraj wiele, wiele działo się złego
W nieświeżych oparach alkoholu wypitego
Nie pamiętam za wiele, w głowie mam boleści
Ile bólu w niej się jeszcze zmieści
Wychodzę rano, na schodach krew niezmyta
Wczoraj w nocy potyczka kolejna była
Przez okno strach jest wyglądać nocami
Dużo można zobaczyć stojąc za firankami
Tu piętro trzecie, zdobyte w lecie
Przez bandę z sąsiedztwa, co nadeszła znienacka
Potłuczone żarówki, smród i rupiecie
Warte walki piętro trzecie zdobyte w lecie
Idę dalej, spotykam dwóch sąsiadów
Dzień cały stoją w bramie, czasem w progu schodów
Patrzą na mnie i jeden chyba się uśmiecha
Nie! Pomyłka, to tylko nocy echa
Tu nie ma sklepu od wielu już miesięcy
Okradali go co tydzień, czy nawet więcej
Przekleństwa przetaczają się od okna do okna
Tu mieszkam od dziecka, choć tu żyć niepodobna

Ciężko jest po nocy nieprzespanej
W miejscu, które wszyscy omijają
A ci, co zostają, na żywo umierają
Stojąc biali murzyni umierają

Ci, co mieli rozum, już dawno uciekli
Nikt normalny z własnej woli nie chce żyć w piekle
To miejsce jest spisane na straty
Jak wrzód na ciele na odcięcie skazany
Dalej mijam znajomego chłopaka
Sypia na ulicy, noc jest jeszcze ciepła
Pamiętam, że kiedyś nie był to przygłup
Póki miał oczy, jeździł na motocyklu
Ale potem coś zobaczył, coś komuś powiedział
A tu się każe za to, taki to zwyczaj
I ty też powiedz, żeś nic nie widziała
Kiedy policja o coś pytała

Ciężko jest po nocy nieprzespanej
W miejscu, które wszyscy omijają
Tu przed śmiercią sakramentu rozgrzeszenia nie dają
Stojąc biali murzyni umierają

Dziesięcioletnia córka sąsiadki mojej
Jest zawodowcem i niewielu się boi
Kiedy idę nad ranem, ona wraca z pracy
I widzę na jej twarzy makijaż rozmazany
Ale czasem tak pobita, aż sinobrązowa
Tak, to jest ryzyko zawodowe
Więc nie myślę już o niej, idę dalej po schodach
To jest normalne tu w tych rejonach
Normalne jest nie lubić nieznajomych
Po co tu przychodzą, do kurwy nędzy, nic tu po nich
Normalne jest mieć kłopotów po szyję
Ja też taki jestem i jakoś z tym żyję
Idę i myślę, to jeszcze potrafię
Mimo, że z mózgownicą ciągle toczę walkę
Ten czas przeminął, nic nie poradzę
Stąd nie odejdę, drzewa nie przesadzę
Bo drzewo stare, choć jeszcze młode
Zresztą nie wiem, może umrę pojutrze
Mijam wysokiego syna dozorczyni
Bo taka też tu była nim się na śmierć zatruła
On patrzy na mnie, jego wzrok w rozsypce
To pewne, że przed chwilą przygrzał na klatce
Trochę żal mi jego z prostej przyczyny
To sobowtór mój, nikt inny

Na mojej ulicy mieszkają niewolnicy
Uwiązani do niej niczym psy do smyczy
A wśród nich ja - uczestnik rozkładu
Kończący swoją misję, jadący do spadu

Tak nas coraz mniej, gwałtowne śmierci
Zabierają tych starych, tych młodych jak i dzieci
Może to dobrze, nieraz o tym myślałem
Dać nam umrzeć wszystkim i dużym, i małym
I złym, i dobrym, ale nie, dobrych nie ma
Słuszna idea strażników tego miasta
Wrzody na ciele należy likwidować
Dla dobra organizmu i dla wrzodu dobra
Strażnicy z murów widzą, co się tutaj dzieje
Agonia i tylko głupcy mają nadzieję
Z mojej ulicy odchodzą niewolnicy
Spuszczeni po śmierci jak psy ze smyczy

Ciężko jest po nocy nieprzespanej
W miejscu, które wszyscy omijają
Tu na gościa nie czekają, win nie odpuszczają
Ci, co zostają, na żywo umierają

Ciężko jest nad ranem po nocy nieprzespanej
W miejscu, które wszyscy omijają
A ci, co zostają, na żywo umierają
Stojąc biali murzyni umierają


5. UPAŁ

Słońce przez okno budzi mnie
Kocham cię
Twoje ręce obejmują mnie
Pragnę cię
Gorący dzień rozleniwia mnie
Pić mi się chce
Twoje włosy głaszczą mnie
Kocham cię

Jestem twój
Tak jak ty jesteś moja
Jestem twój

I gdybyś zgubiła się
Poszukam cię
Przejdę wzdłuż i wszerz
Znajdę cię

Gdy w słońcu będę stał
Zobaczysz mnie
A ty w księżycu będziesz stać
Zobaczę cię
Tak kocham cię, jak ty mnie
Kochasz mnie
Tak kochasz mnie, jak ja
Kocham cię

Jestem twój
Tak jak ty jesteś moja
Jestem naprawdę twój

Gdy krzyczysz w radości
Kocham cię
Gdy trzymam cię w ramionach
Kocham cię
Gdy paznokcie swoje wbijasz we mnie
Kocham cię
Gdy nic nie mówisz do mnie
Kocham cię
Ja też mało mówię, ale wiedz, że zawsze
Kocham cię
A ty, słońce przez okno budzi mnie
Kocham cię
Twoje ręce obejmują mnie
Kocham cię
Gorący dzień rozleniwia mnie
Pić mi się chce
Co za upał
Upał, upał, upał...


6. TELEFON

To ja mówię, słuchaj
Wykręcam twój numer już godzinę drugą
Ciągle zajęte
Mów, z kim rozmawiałaś?
Albo nic nie mów, już wszędzie sprawdzałem
Ilekroć tylko ja do ciebie dzwonię
Albo cię nie ma, albo zajęte
Powiedz szybko mi, czy tobie o to chodzi
Abym do ciebie w złości przychodził?
Abym krzyczał głośno, gdy ciebie zobaczę?
Sprawiasz wrażenie, że tego właśnie pragniesz
Proszę tylko nie mów, bym zadzwonił pojutrze
Wiesz, jaki jestem, kiedy się uprę
Słuchaj więc, dzwonię, bo chcę cię zobaczyć
A sprawa, która mam, wiele dla mnie znaczy
Wiesz, trochę kłopotów ciągnie, ciągnie się za mną
Razem tę sprawę możemy zamknąć
Wszystko jest proste, więc chodzi o to
Że wczorajszy wieczór spędziłem z tobą
W kinie, gdziekolwiek, najlepiej w łóżku
W mieszkaniu twojej babci staruszki
Dobrze, czy teraz każesz mi słuchać?
Koniec z takimi jak ta przysługa?
Nic nie rozumiem, daj mi pomyśleć
Ale dlaczego, powiedz mi?

Przecież
Jedyna osoba, której ufam
Jedyna dusza bliska, którą mam
Jedyna osoba, której ufam
Jedyna dusza bliska, którą mam
To ty
Zrozum to
Nikt inny

Słyszę, tak mówiłaś i ostrzegałaś
Czy chcesz usłyszeć, że rację wtedy miałaś?
Że jeśli wpadnę w jakieś swoje kłopoty
Mam sam sobie radzić, jestem dorosły
Mam nie liczyć na siebie
Czy to jest w porządku?
A tego brudu sam
Niestety nie umiem sprzątnąć
Zresztą wspaniale, w sumie żałuję
Że czas i żeton tu na ciebie marnuję
Ale zapamiętaj, to koniec między nami
Koniec ze wzlotami, koniec z upadkami
Tylko wiedz o tym, że usłyszysz o mnie
I jeszcze sobie o mnie kiedyś przypomnisz
Ale teraz kończmy tą naszą rozmowę
Jesteś chyba zajęta, nie chcę zawracać ci głowy
Tylko komuś to mówię, ale przykro mi
Zadzwoniłem do ciebie z tej prostej przyczyny

Że
Jedyna osoba, której ufam
Jedyna dusza bliska, którą mam
Jedyna osoba, której ufam
Jedyna dusza bliska, którą mam
To ty
Zrozum to
Nikt inny


7. NIE MA SZANS DLA NAS

Ja przychodzę szósty dzień i znów klamkę całuję
Nie otwiera mi nikt, myślę, dlatego tak się czuję
Jakby pluto mi w twarz, a pamiętam w zeszłym roku
Jak budziłem się z tobą, z tobą u mojego boku
Teraz wszystko legło w gruzach, nie wiem, co się ze mną dzieje
Snuję się z kata w kat, chociaż jeszcze mam nadzieję
Początek naszych nieszczęść, jeszcze słyszę echo słów
Mówiłaś - tak czy owak, w końcu poznaj mych rodziców

Nie ma szans dla nas
Nie ma szans dla nas
Nie ma szans dla nas, abyśmy życie mogli spędzić razem
Nie ma szans dla nas
Nie ma szans dla nas
Nie ma szans dla nas, abyśmy życie mogli...

Twój ojciec jest w tym kraju cenionym adwokatem
Przeciwstawić mu mojego, robotnika fabrycznego
I pamiętam twoją mamę z przestraszonymi oczami
Gdy ujrzała w pewnej chwili, że mam brud za paznokciami
Nie mówiłem tego tobie, lecz słyszałem też, gdy szeptem
Mówili, że nie umiem posługiwać się widelcem
Zrozumiałem w tym momencie coś naprawdę okrutnego
Oni mi nie dadzą ciebie, chcą cię dla kogoś innego
Oni chcą, abyś w spokoju ukończyła filologię
Pewnie ciągle ci tłumaczą, że mam tylko zawodówkę
Powtarzają ci, tak myślę, że utracisz swych znajomych
Myślę, że cię przekonali, nie otwierasz drzwi wejściowych
Gdy ja stukam szósty dzień i znów klamkę całuję
Nie otwiera mi nikt i ja dlatego tak się czuję
Jakby pluto mi w twarz, a pamiętam w zeszłym roku
Jak budziłem się z tobą, z tobą u mojego boku

Nie ma szans dla nas
Nie ma szans dla nas
Nie ma szans dla nas, abyśmy życie mogli spędzić razem
Nie ma szans dla nas
Nie ma szans dla nas
Nie ma szans dla nas, abyśmy życie mogli...

Ja przychodzę szósty dzień i znów klamkę całuję
Nie otwiera mi nikt, myślę, dlatego tak się czuję
Jakby pluto mi w twarz, a pamiętam w zeszłym roku
Jak budziłem się z tobą, z tobą u mojego boku
Teraz wszystko legło w gruzach, nie wiem, co się ze mną dzieje
Snuję się z kąta w kąt, chociaż jeszcze mam nadzieję
Początek naszych nieszczęść, jeszcze słyszę echo słów
Mówiłaś - tak czy owak, w końcu poznaj mych rodziców

Nie ma szans dla nas
Nie ma szans dla nas
Nie ma szans dla nas, abyśmy życie mogli spędzić razem


8. OSTATNI POCIĄG PODMIEJSKI

O Boże, przecież zdarzyć to się może
Nie tylko w moim telewizorze
Gdy będę spał, oni przyjdą nocą
I kolbami w drzwi załomocą
Na samą myśl pocą mi się dłonie
Deklaruj się, po której jesteś stronie
I nie będziesz tłumaczył, że to mnie nie obchodzi
Nie jestem taki pewien, jak się wtedy zachowam
Można mówić wiele przy kawie czy herbacie
Ale jak się zachować w ekstremalnej sytuacji
Wiem jedno: nie oceniam nikogo
Kto zrobił to czy tamto z lufą nad głową
Jeszcze jedno: niewola ma to do siebie
Że wiesz, kiedy jeść będziesz, kiedy spać się kładziesz
Permanentnie obecna takie coś wyzwoli
Że nie można żyć inaczej niźli tylko w niewoli
Myślę sobie, że kiedy jej już zabrakło
Każdy musi decydować, jak żyć na nowo
Wielu tego po prostu nie potrafi
Nikt ich nie nauczył, tacy bezradni
Różne rzeczy małe, głupie wydawać się mogą
Minie parę lat i mogą się rozrosnąć
Dlatego trzeba teraz zwrócić na nie baczenie
I rozgnieść je butem, nim się staną potężne
Już kiedyś tak było, że je zlekceważono
Czy pamiętasz czasy przed drugą wojną
Może zdarzyć się tak, że co uważam za brednie
Przerodzi się w zagrożenie bezpośrednie

Te myśli, które z głowy się sączą
W rytmie kół o szyny stukających
Nie ma tutaj wielu ludzi, jest już późno
Światło jarzeniowe oświetla podróżnych
Te myśli, które z głowy się sączą
W rytmie kół o szyny stukających
Mam trochę czasu, myślę o wszystkim
Jadąc ostatnim pociągiem podmiejskim

Dlaczego na tym świecie dzieje się tak, jak się dzieje
Dlaczego im widzę więcej, tym wierzę mniej
Ale czy ja coś dla siebie uczyniłem
Czy tylko gadać o tym ciągle potrafiłem
A dookoła próby klęski przyniosły
Jedynie znać wyzysk jednych przez drugich
To już chyba wystarczy, te próby ponawiane
Czas na królestwo z prawowitym panem
I wiem, że teraz wszystko nieszczególnie
To czekam czasu, kiedy wreszcie przeminie
Przeminą tyranie, przeminą demokracje
Kiedy prawa siła, to weźmie w swoje ręce
To, co ja widzę, tego ty nie widzisz
Jesteś ślepy, zupełnie ślepy
Przeminą demokracje, fałszywe religie
Boska siła to weźmie w swoje ręce

Te myśli, które z głowy się sączą
W rytmie kół o szyny stukających
Nie ma tutaj wielu ludzi, jest już późno
Światło jarzeniowe oświetla podróżnych
Te myśli, które z głowy się sączą
W rytmie kół o szyny stukających
Mam trochę czasu, myślę o wszystkim
Jadąc ostatnim pociągiem podmiejskim

Te myśli dochodzą mnie, gdy jadę sam
Stawiam pytania, na pytania odpowiadam
Trochę czasu i myślę o wszystkim
Jadąc ostatnim pociągiem podmiejskim
To, co ja widzę, tego ty nie widzisz
Jesteś ślepy, zupełnie ślepy


9. KOBIETA WYZWOLONA

Moja głowa należy tylko do mnie
Moja ręka należy tylko do mnie
Moje nogi należą też do mnie
Rozkładam je, gdy zechcę
I łączę je, gdy zechcę
Moje włosy należą do mnie
Moje oczy należą też do mnie
Mój brzuch należy tylko do mnie
Mój człowiek należy do mnie, do mnie, tylko do mnie
Moje myśli należy tylko do mnie
Moje czyny należy też do mnie
Mój człowiek należy do mnie
Sama decyduję
Ocalę go lub zniszczę

Ka ba, ka ba
Ka ba, ka ba
Ka ba, ka ba

W obronie naszych praw głośno bronię swych racji
Jestem na równi z wami, nie dla dekoracji
Może to, co powiem, to zabrzmi banalnie
Ale wszyscy faceci to maniacy seksualni

Jestem kobietą wyzwoloną
Ka ba, ka ba
Jestem kobietą wyzwoloną
Ka ba, ka ba
Jestem kobietą wyzwoloną
Nie matką, nie żoną, kobietą wyzwoloną

Ka ba, ka ba
Ka ba, ka ba
Ka ba, ka ba

W obronie naszych praw głośno bronię swych racji
Jestem na równi z wami, nie dla dekoracji
Może to, co powiem, to zabrzmi banalnie
Ale wszyscy faceci to maniacy seksualni

Rozejrzyj się wokół, koniec wieku XX
Jak wszystko się zmienia u progu nowego
I choćby mnie bili, choćbym umrzeć miała
Nie wolno ulec dyktaturze klerykała
Wywijają rękami, tylko tego chcą jednego
Czego sami nie mają, żyją tylko dlatego
Siostry wszystkie razem, podajmy sobie ręce
Nie ma takiej siły, byśmy miały ulec w walce
Świat się rozwija i my się rozwijamy
Coraz lepsza technika, nauka, postęp mamy
Wiedzieć wszystko o wszystkim nie jest za wcześnie
Kiedy to wszystko robią prawie bezboleśnie

Bo moja ręka należy tylko do mnie...


10. SPALAJ SIĘ

Płoń, płoń, nie ma litości
Dla tych, co czynią ohydę
Płoń, płoń, koniec radości
Płomienie szaleją po ohydy wstydzie
Uważaj, tu trwa ohydy przewalanie
Polityczne frakcje dzielą się, jednoczą
Drewniane ławy nad rozumne rozmowy
To trupy żywe bełkoczą

Nie pytaj o bełkotu logikę
Jest celem samym w sobie, mówię poważnie
Szmer i okrzyki dla oszustwa ludności
W imię wolności
W imię równości

Płoń, płoń, płoń parlamencie
Spali cię ogień na historii zakręcie
Przewalają się pod dachem posiadania władzy żądze
Trupy się bawią też za twoje pieniądze

Płoń, płoń, płoń parlamencie
Spali cię ogień na historii zakręcie
Niech zginą pod dachem posiadania władzy żądze
To wszystko się dzieje też za twoje pieniądze

Ta rozmowa trwa od wieczora do rana
Nikogo nie widać, nagle krzyk w oddali
- Alkohol tu piliśmy już przed rokiem
Skacze pani dzisiaj z hotelowych okien?
Gdy się przyjrzycie, znajdziecie pijanego
Leżącego w bramie, zarzyganego
Spójrz, on ma parlamentu dokument
Jest sługą ludu, tylko zbłądził na moment

Płoń, płoń, płoń parlamencie
Spali cię ogień na historii zakręcie
Przewalają się pod dachem posiadania władzy żądze
To wszystko się dzieje też za moje pieniądze

Radzą już siódmą godzinę
W jaki sposób się wzbogacić i swoją rodzinę
Ja jestem ustawodawcą i poniekąd rządzę
Rządzić chcę za coraz większe pieniądze
Jestem tu siedzący i ty mnie wybrałeś
Nawet jeśli nie głosowałeś
I mam nadzieję, że wszystko rozumiesz
Że chcesz, czy nie chcesz, ale mnie utrzymujesz

Płoń, płoń, płoń, parlamencie
Spali cię ogień na historii zakręcie
Przewalają się pod dachem posiadania władzy żądze
Trupy się bawią też za twoje pieniądze

Płoń, płoń, nie ma litości
Dla tych, co czynią ohydę
Płoń, płoń, koniec radości
Gdy ognie się ślizgają po ohydy wstydzie
Płoń, płoń, to ogień z nieba
Uczyni to, co czujesz, że trzeba
Uczynić bez twojej aktywności
Płoń, płoń ku wielkiej radości
Płoń, płoń, płoń parlamencie
Płoń, płoń
Płoń, płoń, płoń parlamencie
Płoń, płoń
Płoń, płoń, płoń parlamencie
Spali cię ogień na historii zakręcie
Przewalają pod dachem posiadania władzy żądze
Trupy się bawią też za twoje pieniądze
Płoń, płoń, płoń parlamencie
Spali cię ogień na historii zakręcie
Przewalają się pod dachem posiadania władzy żądze
To wszystko się dzieje też za moje pieniądze


11. WAMPIR Z BYTOMIA

Moje niespełnienie groźne dla każdego
Społeczeństwo ma miejsce też na kogoś takiego
Obserwuję tą ulicę ósmy dzień kolejny
I ciebie, gdy wieczorem powracasz tędy
Zawsze idziesz lewą stroną ulicy
Zawsze w tej samej czapce i spódnicy
Gdy tak patrzę na ciebie, to drżą mi ręce
Które potem składam Bogu w podzięce
Gdy przechodzisz pod latarnią naprzeciw sklepu
To czasem mi cieknie ślina strużką z ust boku
Wtedy ją wycieram nerwowo i szybko
Lewą ręką z czarną rękawiczką

Jesteś na widoku
Mam cię na oku
Nie unikniesz wydanego wyroku

- Zemsta jest moja, mówi Pan
Ja do swych czynów tego wcale nie dokładam
Więc czemu to robię, czasem pytam się sam
Robię i koniec - sam sobie odpowiadam
A ty idziesz powoli, jak ruchoma skała
I tak patrzę, że jakbyś wcale się nie bała
Zaczynam cię podziwiać, gdy patrzę w twoją stronę
Taka odwaga, gdy dni twe policzone
Znam twoją drogę dobrze, nawet za dobrze
Na pamięć każdy ruch twój. Wiele spojrzeń
Poświęciłem, by cię zgnębić, abyś szans nie miała
Gdy cię dopadnę i gdy będziesz umierała
Jeszcze mnie nie znasz, a już nie masz żadnych szans
Żadna mi nie zbiegła, kiedy wpadłem w trans
Gdy zaczynam to robić, to się nie kontroluję
Potem po godzinie znowu coś czuję

Jesteś na widoku
Mam cię na oku
Nie unikniesz wydanego wyroku

Zawsze idziesz lewą stroną ulicy
I tak zawsze w tej samej czapce i spódnicy
Gdy patrzę na ciebie, to drżą mi ręce
Które potem składam Bogu w podzięce
Gdy przechodzisz pod latarnią naprzeciw sklepu
To czasem mi cieknie ślina strużką z ust boku
I potem ją wycieram nerwowo i szybko
Lewą ręką z czarną rękawiczką

Jest zimno, to wiemy oboje
Gdy mróz zmroził wodę, ja jednego się boję
Gdy tak idziesz wieczorem, możesz się poślizgnąć
Coś stanie się, gdy zdarzy ci się potknąć
A ja chcę ciebie zdrowej, doskonałej
Wiesz, że myślę o tobie ten czas cały
Z ust dymi mi para, z nosa wisi kropla
Tu stoję i stać będę aż do twego końca

Jesteś na widoku
Mam cię na oku
Nie unikniesz wydanego wyroku

Jutro znowu tu będę, znów cię zobaczę
I tak codziennie, wreszcie drogę twą ukrócę
Szkoda wielka, że poznać bliżej mnie nie możesz
Nie jestem taki potwór, jak mówią o mnie
Zastanawiam się czasem, jakby razem nam było
Szczęśliwie czy nieszczęśliwie by się razem nam żyło
Jesteś dla mnie kimś wielkim, kimś, kogo podziwiam
Dlatego nie pozwolę, by cię profanował inny
Znam twoją drogę dobrze, nawet za dobrze
Na każdy pamięć ruch twój. Wiele spojrzeń
Poświęciłem, by cię zgnębić, abyś szans nie miała
Gdy cię dopadnę i gdy będziesz umierała
Jeszcze mnie nie znasz, a już nie masz żadnych szans
Żadna mi nie zbiegła, gdy wpadłem w transss...


12. SĄSIEDZI

Nie mam takiej sytuacji, że mieszkam osobno
Dookoła mnie ludzie żyją, śpią i jedzą w bloku
Całe życie słyszałem, że nie żyję w chaszczach
Opowiem pokrótce o sąsiadach mych ciekawszych

Moi, moi sąsiedzi
Sąsiedzi moi
Sąsiedzi moi
Sąsiedzi moi
Czasem śmieszą mnie, lecz czasem ich się boję

Ten z dołu pracuje w urzędzie dziś ochrony
Jest zadowolony, bo zweryfikowany
Lecz gdy kiedyś chodziliśmy z kolegami na boisko szkolne
Ganiał nas mówiąc, że to zgromadzenie nielegalne

Moi, moi sąsiedzi
Sąsiedzi moi
Sąsiedzi moi
Sąsiedzi moi
Czasem śmieszą mnie, lecz czasem ich się boję

Na górze mieszka starsza para, ma małego psa
Mąż cierpi na bezsenność, po nocach ciągle słucha
Gdy się słucha i słucha, to się w końcu usłyszy
Usłyszał piętro niżej offset nielegalny

Moi, moi sąsiedzi
Sąsiedzi moi
Sąsiedzi moi
Sąsiedzi moi
Czasem śmieszą mnie, lecz czasem ich się boję

Jeszcze wyżej mieszka leciwa nauczycielka
Uczyła mnie także i ciebie też uczyła
Znęcała się nad tobą, bo nie byłeś na pochodzie
Teraz męczy twego syna, on nie chodzi na religię

Moi, moi sąsiedzi
Sąsiedzi moi
Sąsiedzi moi
Sąsiedzi moi
Czasem śmieszą mnie, lecz czasem ich się boję

Obok mnie na piętrze staruszek zamieszkuje
Krzyczy na jeżdżących, że windę ciągle psują
Wymachuje laską na dzieci się bawiące
I kopie wściekłe psy nieopodal biegające

Moi, moi sąsiedzi
Sąsiedzi moi
Sąsiedzi moi
Sąsiedzi moi
Czasem śmieszą mnie, lecz czasem ich się boję

Sąsiedzi moi znają mnie i ja ich trochę znam
Spotykam ich codziennie, czasem z nimi rozmawiam
Racja to, co słyszałem, ja nie żyję w chaszczach
Jest tu jeszcze kilku, to było o ciekawszych

Moich, moich sąsiadach
Sąsiadach moich
Sąsiadach moich
Sąsiadach moich
Czasem śmieszą mnie, lecz czasem ich się boję

Niebezpiecznych mam sąsiadów na moim piętrze
Najbardziej się obawiam, jak podają sobie w zgodzie ręce
Jeden trzyma orła w czerni, drugi ma niedźwiedzia
Gdy kłócą się, jesteś bezpieczny - tata mi powiedział

Moi, moi sąsiedzi
Sąsiedzi moi
Sąsiedzi moi
Sąsiedzi moi
Czasem śmieszą mnie, lecz czasem ich się boję

Sąsiedzi moi znają mnie i ja ich trochę znam
Spotykam ich codziennie, czasem z nimi rozmawiam
Racja to, co słyszałem, ja nie żyję w chaszczach
Jest tu jeszcze kilku, to było o ciekawszych


13. POCZTÓWKA Z CHORWACJI

Są rzeczy, o których ci jeszcze nie mówiłem
W czym udział brałem i co wtedy widziałem
I pewnie nigdy w życiu się tego nie dowiesz
Bo nie wiem, czy stąd wyjdę i o tym ci powiem
Było tak (było tak) - przyjechali w garniturach
Namawiali walczyć za pieniądze w innych krajach
A ja, że w wojsku kiedyś byłem
Podstawy zabijania poprawnie przyswoiłem
Wypełniłem papiery w sumie głodny przygody
Pojechałem z paroma na front niezbyt odległy
Jechaliśmy pociągiem, potem autobusem
I w końcu znaleźliśmy się u celu podróży
Dali nam broń (dali nam broń) i uświadomili przedtem
Że walczymy za świętą wiarę, za Europę
Wysłali nas do jakiejś wsi, że ani krokiem
Nie można się wycofać z niej w obliczu wroga
Pierwszy tydzień był zupełnie spokojny
Nawet raz wzięliśmy dwóch obcych do niewoli
Ale potem się zaczęło, zeszli z gór i z lasu
Strzelałem na oślep, patrzeć nie miałem czasu

Nie wiesz tego o mnie
Co ja o sobie wiem
Nie wiesz tego o mnie
Co ja o sobie wiem
Nie mogę myśleć o tym spokojnie
Że to ja jestem jeszcze jedną ofiarą wojny

Dzień i noc to piekło dookoła mnie trwało
I co jakiś czas moich kolegów ubywało
Wtulony w zabłocony dół myślałem tylko o tym
Jak dotrwać do końca i wyjść z tego cały
W końcu nadszedł czas - szło ostatnich z nas siedmiu
Poddało im się w strugach ulewnego deszczu
Obejrzał nas dowódca z nich, pięciu z nas
Wsadzili na samochód i wywieźli gdzieś za las
Zostałem tylko ja i Szwajcar z Zurychu
Byliśmy nie z tych stron, można mówić o szczęściu
Zawieźli nas dwóch do obozu na tyły
Siedzieliśmy z innymi w budynku starej szkoły

Nie wiesz tego o mnie
Co ja o sobie wiem
Nie wiesz tego o mnie
Co ja o sobie wiem
Nie mogę myśleć o tym spokojnie
Że to ja jestem jeszcze jedną ofiarą wojny

Minął miesiąc i drugi, nic się nie zmieniło
Szwajcar zachorował, źle z nim było
Ale w końcu przyjechali do niego z ambasady
Gadali z komendantem i zabrali go stamtąd
Zostałem sam w tłumie podobnych mi jeńców
I wtedy usłyszałem, że przyjeżdża inspekcja
Narodów Zjednoczonych aby sprawdzić jak żyjemy
W tej inspekcji będzie Polak jakiś bardzo ważny
Przyjechali - ja pobiegłem ku niemu
Lecz tylko mi powiedział: - Złamałeś prawo synu
I musisz się liczyć, wiesz, z konsekwencjami
Jeśli w ogóle zdołasz wrócić kiedyś, kiedyś do kraju

Nie wiesz tego o mnie
Co ja o sobie wiem
Nie wiesz tego o mnie
Co ja o sobie wiem
Nie mogę myśleć o tym spokojnie
Że to ja jestem jeszcze jedną ofiarą wojny


14. 5 LAT

Dzisiejszy ranek przyniósł nowe pomysły
Tak doniosłe i mądre, aż trudno w to uwierzyć
Wzbogacą producenta, pomysłodawcę także
Obieg korupcji zatacza kręgi zawsze
Pieniądze przecież leżą na ulicy
Tylko schyl się i zbieraj, znaczy miej dobre pomysły
Dobre pomysły są najbardziej banalne
Co jest nielegalne, jest bardziej opłacalne

Więc 5 lat za posiadanie, 10 używanie
5 lat za posiadanie, 10 używanie
5 lat za posiadanie, 10 używanie
5 lat za posiadanie, śmierć za używanie

Gdy coś jest nielegalne, to tworzy czarny rynek
Ten tworzy gangsterów, pieniędzy brudny obieg
Gdy dziś już się wzbogacą, a wzbogacą się szybko
Dużo będą płacić przekupnym politykom
Politycy uchwalają to, co gangi zalecają
A potem po wypłatę ochoczo się zgłaszają
To, co widać i słychać, jest proste i banalne
Co jest nielegalne, jest bardziej opłacalne

Więc 5 lat za posiadanie, 10 używanie
5 lat za posiadanie, 10 używanie
5 lat za posiadanie, 10 używanie
5 lat za posiadanie, śmierć za używanie

Gdy gangi się wzbogacą, to wtedy jest szacunek
Nikt nie pyta bogatych, uczciwi są czy nie
Poważne korporacje u nowego wielkiego brata
Mają swe korzenie w prohibicji latach
Czas wielkiego kryzysu właśnie teraz nadchodzi
Karanie wbrew pozorom nikogo nie ostudzi
Bo wiadomo, że w sieci wpadają tylko płotki
Rekiny są bezkarne i śmieją się ukradkiem

Więc 5 lat za posiadanie, 10 używanie
5 lat za posiadanie, 10 używanie
5 lat za posiadanie, 10 używanie
5 lat za posiadanie, śmierć za używanie

I jeszcze jedno pytanie, miły przyjacielu
Czy wóda i papierosy nie uzależniają?
Czy nie widać, że jest to jedno i to samo draństwo?
Nie, na wódę monopol ma państwo
I dobrze zarabia na tym i się nie przejmuje
Że co któryś twój kolega znów się degeneruje
Dzień w dzień, ale to jest legalne
Obłożone podatkiem, więc także opłacalne

Więc 5 lat za posiadanie, 10 używanie
5 lat za posiadanie, 10 używanie
5 lat za posiadanie, 10 używanie
5 lat za posiadanie, śmierć za używanie

5 lat za posiadanie, 1 000 000 używanie


15. ODRZUĆ TO

Nie! Kolejny dzień powszedni
Jak wam nie wstyd sprzedawać ludziom tylu bredni
Codziennie rano to samo zakłamanie
Gąszczem liter istoty zakrywanie
Tak! Żelazne prawo oligarchii
Kto władzę ma, najpierw o nią się martwi
Czasem rzecz łatwa, czasem rzecz trudna
Każdy chce urwać jeszcze większy kawał sukna
Ja, jeśli ukradnę, idę do więzienia
Wy możecie nawet zabić, nic to nie zmienia
Nie czynicie tego własnymi rękami
Zastępują was oprawcy przez was naganiani
Od kogo to prawo decyzji za miliony
Czerń to tylko inny kolor niźli czerwony
Tak! Żelazne prawo oligarchii
Kto władzę ma, najpierw o nią się martwi
Posłuchaj, nie chcę gadać za wiele
Zaklinam cię na wszystko, nie giń za ideę
Nie daj się omotać, byś zaczął zabijać
Żadna idea nie jest warta życia
Dość naprawdę, dość ogłupiania
Nie zabiję cię z powodu miejsca zamieszkania
I mam nadzieję, że wszystko zrozumiałeś
Powiedziałem ci to, o czym sobie myślałem

Nie gódź się na to
Nie gódź się na to
Nie gódź się na to
Nie gódź się na to
Odrzuć to

Dobrze, siedzę i się dziwię
Choć mówiłem, że już nigdy mnie nic nie zdziwi
Jak daleki jest świat od normalności
Gdy tacy ludzie decydują w ogólności
Właściwie to jednak nie jest ich wina
Tylko urzędu i stanowiska
Niezależne od nikogo prawo oligarchii
Kto władzę ma, najpierw o nią się martwi
O nią się martwi!

Nie gódź się na to
Nie gódź się na to
Nie gódź się na to
Nie gódź się na to
Odrzuć to


Nie! Kolejny dzień powszedni
Jak wam nie wstyd sprzedawać ludziom tylu bredni
Codziennie rano to samo zakłamanie
Gąszczem liter istoty zakrywanie
Tak! Żelazne prawo oligarchii
Kto władzę ma, najpierw o nią się martwi
Czasem rzecz łatwa, czasem rzecz trudna
Każdy chce urwać jeszcze większy kawał sukna
Ja, jeśli ukradnę, idę do więzienia
Wy możecie nawet zabić, nic to nie zmienia
Nie czynicie tego własnymi rękami
Zastępują was oprawcy przez was naganiani
Od kogo to prawo decyzji za miliony
Czerń to tylko inny kolor niźli czerwony
Tak! Żelazne prawo oligarchii
Kto władzę ma, najpierw o nią się martwi
Posłuchaj, nie chcę gadać za wiele
Zaklinam cię na wszystko, nie giń za ideę
Nie daj się omotać, byś zaczął zabijać
Żadna idea nie jest warta życia
Dość naprawdę, dość ogłupiania
Nie zabiję cię z powodu miejsca zamieszkania
I mam nadzieję, że wszystko zrozumiałeś
Powiedziałem ci to, o czym sobie myślałem

Nie gódź się na to
Nie gódź się na to
Nie gódź się na to
Nie gódź się na to
Odrzuć to


16. MOJA WIARA

Nad morzem szedł człowiek z Bogiem. Na niebie nad nimi
Widzieli obrazy z życia, które dawno były przeszły
Na piachu nadmorskim były ślady dwóch par stóp
Wtem nagle człowiek spojrzał - jest brak jednego śladu
To wtedy, gdy niszczyłem, miast tworzyć, miast miłować
Tak ciężki wielce czas. Panie, czemu kazałeś samemu mi wędrować?
Nie radziłem sobie, nie myślałem o Tobie, gdy grzechem obrosłem
Bóg spojrzał na człowieka: - Synu, ja cię wtedy niosłem

Mundury jak kapłani w Babilonie
Władzę polityczną wzmacniają nieustannie
Są bronić jej gotowi wieczorem i rankiem
Twoją ręką ale swoim pistoletem
Palec wskazujący podniesiony do góry
To wzmacnia powagę postury
I teraz ci powiem mój miły kolego
To wszystko z Bogiem nie ma nic wspólnego!
Apostołowie Słowo Boże spisali
Ludzie je zmienili, celom swym poddali
Podają sobie ręce, ze świata zbrodniarzami
Naradzają się i knują ponad ludu głowami
Ja w dniu, kiedy w Boga uwierzyłem
Członkiem tej instytucji przestać być musiałem
I teraz ci powiem mój miły kolego
To wszystko z Bogiem nie ma nic wspólnego!
Na świecie głód, świątyń w brud
Podróże po całym świecie
Czy zboże dla głodnych dzieci?
Politycznie wzrasta, oczy na prawdę zamyka
Czy ty potrzebujesz takiego pośrednika?
Bo ja nie potrzebuję takiego pośrednika!

- Święć się Imię Twoje - mówią
I Imię Twoje ukrywają
- Odpuszczamy naszym winowajcom
Win nie odpuszczają
- Przyjdź Królestwo Twoje
Wcale jego nie czekając
- Po owocach ich czynów poznacie ich

To wtedy, gdy niszczyłem, miast tworzyć, miast miłować
Tak ciężki wielce czas Panie, czemu kazałeś samemu mi wędrować
Nie radziłem sobie, nie myślałem o Tobie, grzechem obrosłem
Bóg spojrzał na człowieka: - Synu, ja cię wtedy niosłem
Pomocy nie chciałem, sam cię wtedy niosłem
Pomocy nie trzeba mi, sam cię wtedy niosłem
Pomocy nie trzeba, sam cię wtedy niosłem
Pomocy nie chciałem, sam cię wtedy niosłem


17. HISTORIA SIĘ LUBI POWTARZAĆ

W tym kraju jest coraz mroczniej
W tym kraju się żyje coraz niebezpieczniej
W tym kraju rozum zasypia
Rozsądek jest zmęczony, oddala się i znika
W tym kraju ludzie znów się zaczynają bać
Prawi ludzie do więzień zaczynają trafiać
W tym kraju znów nagradza się uległość i głupotę
W tym kraju znów się myśli, a działa się potem

Opamiętajcie się!
Opamiętajcie się!
Faszyzm ma to do siebie
Opamiętajcie się!
Opamiętajcie się!
Że rodzi się niepostrzeżenie

W tym kraju znowu ważne są szarawe urzędasy
W tym kraju ciągle wóda rządzi, rozum tylko czasem
W tym kraju demagogia na sile przybiera
Muszę mówić o tym teraz
W tym kraju przestępczość rośnie geometrycznie
Niebezpiecznie nawet w dzień jest wyjść na ulicę
A sądy są po to, by myśli kneblować
Historia się lubi powtarzać!
To, co dzieje się w głowie twojego sąsiada
To jest właśnie osobowość autorytarna
Z utęsknieniem czeka na swoją dyktaturę
Chce zobaczyć ciebie pod murem
Czy nasze dzieci spytają nas za lat 30
Dlaczego było tylko kilka lat wolności
Kto nie ma wiary, niech zaczyna się bać
Historia się lubi powtarzać!

Opamiętajcie się!
Opamiętajcie się!
Faszyzm ma to do siebie
Opamiętajcie się!
Opamiętajcie się!
Że rodzi się niepostrzeżenie

Jak to wszystko sprawdza się teraz
Kogo Bóg chce pokarać, temu rozum odbiera
Na wiele różnych ludzi jeszcze będzie znać
Historia się lubi powtarzać!
Pewne rzeczy dzieją się podczas jednej nocy
Innym potrzebny czas dłuższy
Z dnia na dzień możesz tego nie zauważać
A historia się lubi powtarzać
A mój mały świat się nie zmienia
Nic więcej nie mam do powiedzenia
Nic więcej nie mam do powiedzenia
Kazik Staszewski, poeta podziemia...

paroles ajoutées par czeski21 - Modifier ces paroles